30 paź 2012

Pierwsze zimowe bieganie (Trening 48)

Dziś po małej przerwie lub raczej nie regularności w bieganiu i tym bardziej blogowaniu powrót i to w niezłym stylu. W dodatku tej jesieni zastała nas zima, całkiem tęga, a więc pierwsze "zimowe" bieganie. Pierwsze bo nie miałem jeszcze okazji biegać w śniegu, na lodzie i przy lekkim mrozie. Cóż bieganie w takim wydaniu zbytnio się nie różni od biegania jesiennego, trzeb się troszkę cieplej ubrać, opatulić szyję, ostrożniej oddychać i to wszystko - reszta już zupełnie taka sama.

Oddychanie - no właśnie to jest element, który delikatnie trzeba zmodyfikować. Jak tylko się da oddychajmy nosem, wówczas wdychane powietrze szybciej się ogrzewa i możemy być spokojni o nasze gardła. Jednak zdarzyć się może, że musimy oddychać przez usta. Całe zimne powietrze podczas wdechu szybko trafia do naszego gardła i... i nie dość, że silnie je wychładza to jeszcze bardzo wysusza. Oba te czynniki prowadzą do silnego podrażnienia i/lub infekcji. Jest na to rada. Biegając w zimnym, mroźnym powietrzu, gdy oddychamy przez usta wystarczy, że przesuniemy język jak najbliżej ust i zębów, układając go tak by wdychane powietrze dostawało się dość wąską szczeliną i opływało go ze wszystkich stron. Powietrze ogrzewa się wówczas i nie podrażnia tak bardzo naszych gardeł. Jest natomiast jeden minus - może być tak, że wygląda się wówczas dość... idiotycznie, biegnąc z prawie wypchniętym językiem i w dodatku z niezbyt inteligentną miną. Tak czy inaczej - nie raz sprawdzałem, przy zimnym powietrzu i bez względu na wygląd oddycha się wydajnie i zachowuje się zdrowe gardło.

Podczas biegania w zimnie staraj się oddychać przez nos.
Jeśli jest to nie możliwe staraj się oddychać "przez język", chociaż 
w części ogrzejesz wdychane powietrze i unikniesz podrażnień
lub infekcji gardła.

Teraz o samym bieganiu.
Mimo chłodu biegało mi się świetnie. Od biegu w "Biegnij Warszawo" podjąłem decyzję o zwiększaniu tempa i dystansu. To właśnie mi się udaje. Biegam szybciej i dalej. Średni bieg po ulicznym, warszawskim bieganiu ma powyżej 10 kilometrów i jest szybszy o 30 - 40 sekund na każdym kilometrze.

TRENING (48)

Dystans 13,1km czas 1:21:55 min   Średni czas na 1km - 6,13min
Czas na 5km   - 31:00 min
Czas na 10km - 1:02:09 min

PRZED BIEGIEM

Glikemia 94mg/dL + 3WW + 3j insuliny

PO BIEGU

Glikemia 80mg/dL

Wracamy po zmianach...

Po zmianach i po przerwie wracamy do biegania i blogowania. Lekka choroba, ale i masa zajęć zawodowych odrobinę odciągnęła mnie od biegania. Tak naprawdę bardziej od uzupełniania bloga bo brakuje wpisów o 3 biegach. Uzupełnię przy okazji. Do zobaczenia dziś wieczorem po biegu!

11 paź 2012

Trening 42 - Realizuję plan

TRENING (42)

Dystans 5,5km czas 31:44min   Średni czas na 1km 5,46min   Czas na 5km 28,49min

PRZED BIEGIEM:

Glikemia 180mg/dL + 4j insuliny

PO BIEGU:

Glikemia 88mg/dL

Realizuję ostatnie założenia. Kolejny bieg, odrobinę dłuższy i minimalnie szybszy. Powiedzieć można, że bardzo porównywalny jednak trzymam się swoich własnych wytycznych. Średni czas poniżej 6 minut - jest, wydłużony dystans - również jest.
Bieg dłuższy jedynie o pół kilometra ze względu na troszkę zbyt obfity obiad - mój najczęstszy błąd przy bieganiu, ale wśród całej mnogości zajęć związanych z pracą zupełnie zapomniałem, że dziś dzień biegowy. Mimo, iż wynik dziś lepszy niż poprzednio to sam bieg nieco trudniejszy - wszystko rzecz jasna przez zbyt małą powściągliwość przy jedzeniu.

Dziś otrzymałem maila od Roberta Mańkowskiego, który dzięki swej uprzejmości i wiedzy pomaga mi w przygotowaniach do biegania oraz w zrozumieniu mechanizmów jakie zachodzą w naszych organizmach podczas wysiłku fizycznego. Teraz omawiamy temat drogi węglowodanów w naszym ciele przed i podczas biegu i to nie tylko u diabetyków. To ważny temat u osób trenujących, a tym bardziej ważny i złożony u osób z cukrzycą. Niebawem relacja z naszych rozważań.

Przy okazji gratuluję Robertowi ukończenia górskiego maratonu Jungfrau! To niezwykły bieg rozgrywany w Alpach z metą na wysokości 2100 m n. p. m. Jestem pełen podziwu i uznania! Zobaczcie relację z tego biegu - warto!

10 paź 2012

Trening 41 - "Postartowe" refleksje

TRENING (41)

Dystans 5km  czas 29,19min  Średni czas na 1km 5,47min

PO BIEGU:

Glikemia 125mg/dL

W niedzielę startowałem w Biegnij Warszawo. Minęły dwa dni, odpocząłem i znalazłem odrobinę czasu na refleksję na biegiem. Niedzielny wynik nasuwa konkretny wniosek. Mogło być lepiej. Na pewno mogło być szybciej. Z takim założeniem podszedłem do dzisiejszego biegu. Silny wiatr wcale nie ułatwiał treningu a jednak wszystkie
5 kilometrów przebiegłem w tempie poniżej 6 minut. Zazwyczaj moje czasy przy tym dystansie wynosiły powyżej 30 minut - z reguły około 32 z sekundami. A więc dzisiejszy czas w nie najlepszych warunkach obcina od średniego wyniku około 2-3 minut!!! Zatem przynajmniej tyle samo o ile nie więcej można urwać z 10 kilometrów co dawałoby wynik poniżej godziny. Co zatem się stało? Cóż - nic takiego biegam za ostrożnie zostawiając sobie zbyt duży margines i zapas energii. Biegam za wolno. Jeśli w przyszłym roku mam pobiec maraton w dodatku we w miarę przyzwoitym czasie należy zintensyfikować treningi. Obrać konkretny program i biegać szybciej. Muszę jeszcze lepiej poznać reakcje swojego organizmu by tak jak podczas Biegnij Warszawo nie musieć zbyt ostrożnie interpretować sygnałów jakie wysyła moje ciało.

Od teraz pierwszą modyfikacją moich biegów będzie zwiększanie tempa. Do tej pory starałem się utrzymać tempo poniżej 7 minut na kilometr ale powyżej 6. Najczęściej było to około 6.20 - 6.40 minuty na kilometr. Teraz zwiększymy prędkość i zmniejszymy tempo o minutę na kilometrze. Tempo na najbliższe biegi to 5.20 - 5.50min na kilometr. Kto nie przekracza swoich własnych granic ten stoi w miejscu.

W kolejnych biegach będę starał się utrzymywać założone tempo 5 minut i wydłużać dystans o kilometr podczas każdego następnego biegu, aż dojdę do dystansu
10 kilometrów. Następnym krokiem będzie wydłużenie dystansu do 15 kilometrów. Docelowo chciałbym biegać w cyklu 1 dzień biegowy 1 dzień regeneracji na dystansach od 5 - 15 km. Taki cykl chciałbym utrzymać do końca tego roku.
1 dzień - bieg 5km, 2 dzień - odpoczynek 3 dzień - bieg 10 km, 4 dzień - odpoczynek,
5 dzień - bieg 15km. Taki jest mój plan treningowy z założeniem utrzymywania 5-cio minutowego tempa.

Myślę cały czas o wprowadzeniu treningów interwałowych ale nie do końca mam na to jasną koncepcję. Być może ten dystans 5 kilometrów powinien być treningiem interwałowym.

Starty w zawodach lub biegach ulicznych są dobrą okazją do podsumowań i wyciągania wniosków. Myślcie o swoim bieganiu, analizujcie swoje osiągnięcia. Wyznaczajcie sobie nowe cele, modyfikujcie plany treningowe, by rozwijać swoje możliwości. Pamiętać należy zawsze, by słuchać swojego organizmu i jeśli pojawia się coś co was niepokoi, konsultować to z lekarzem.

Zwiększanie wysiłku powinno odbywać się stopniowo, najlepiej po konsultacji z lekarzem prowadzącym waszą cukrzycę. Najważniejsze jednak, by obserwować swoje reakcje na zwiększoną aktywność i w razie potrzeby zrezygnować ze wzmożonego wysiłku. 

Niedzielny krajobraz czyli Biegnij Warszawo

Medal pamiątkowy
Biegnij Warszawo 2012
Otwieram oczy, za oknem jeszcze szaro. Przyglądam się zaspany próbując zrozumieć czy półmrok na zewnątrz jest wynikiem zbyt wczesnej pory, brzydkiej pogody czy może mojego zaspania. Głowa opada mi na poduszkę... Zamykam oczy, odprężam się i relaksuję się przed wstaniem. Wiem, że powinienem już wstać ale jeszcze chwila w ciepłej pościeli to perspektywa, której trudno się oprzeć. 10 minut później budzik wyraźnie daje do zrozumienia, że jest już 7 i trzeba wstać. Nieco chłodny poranek, powietrze rześkie, może nawet zimne. Staje w oknie - wbrew wcześniejszym prognozom, pogoda zapowiada się ładnie. Odrobina ciepłego, jesiennego słońca już się pojawia.

Śniadanie.

Po 30 minutach i szybkim prysznicu jestem już gotowy do śniadania. No prawie gotowy. Jeszcze pomiar glikemii - 94mg/dL. Zanim zacznę śniadanie insulina 5j. Celowo odrobinę mniej niż wymaga tego posiłek - chcę minimalnie podnieść poziom cukru przed startem.  Jak na diabetyka bardzo nietypowe śniadanie - batonik żelkowy z soku malinowego, bardzo dobry bez konserwantów, bez sztucznych substancji żelujących - po prostu sok owocowy odparowany żelowany w naturalny sposób i batonik kokosowy z czekoladą
i bakaliami. Do tego zielona herbata z marakują i malinami lekko słodzona cukrem brzozowym. Całe "śniadanko" około 6WW. Mała masa, łatwo przyswajalne węglowodany. Nie często mogę sobie pozwolić na takie cuda. To jeden z wielkich plusów biegania - choć ostrożnie i pod dużą kontrolą to dzięki aktywności fizycznej czasem mogę pozwolić sobie na więcej przyjemności niż normalnie. Śniadanie wprawia mnie w doskonały nastrój.

Po drodze.

Jest jeszcze sporo czasu do startu, a my jesteśmy już gotowi. My - bo nie biegnę sam. Pomijając oczywiści kilkanaście tysięcy innych biegaczy, biegnie ze mną najważniejsza dla mnie osoba - moja partnerka. Na miejsce wybieramy się niecałą godzinę wcześniej. Trzeba gdzieś przecież zaparkować.
Po drodze mimo iż przemieszczamy się swoim samochodem da się zauważyć przed biegowe akcenty. Mnóstwo osób podążających w tym samym kierunku w charaktery- stycznych strojach. Znak rozpoznawczy czarne koszulki z zielonym logiem.
Na miejscu jesteśmy na 30 minut przed startem.
Idziemy w kierunku linii startu. Coraz więcej osób pojawia się wokół nas. Biegacze, kibice, osoby biorące udział w marszu. Wszyscy podekscytowani. Ci którzy nie byli na rozgrzewce teraz rozciągają się, rozgrzewają mięśnie, starają się rozruszać.

Start.

Jest już całkiem tłoczno. Koniec rozgrzewek. Nie ma na to miejsca. Zrobiło się głośno. Wszyscy się śmieją, głośno rozmawiają żartują. Wieka ekscytacja, Obok nas stoi auto
z którego mówi do nas wszystkich Robert Korzeniowski zagrzewając nas do współzawodnictwa, ale przede wszystkim do doskonałej zabawy. Odliczanie...
Ruszamy! Najpierw powoli, wręcz chodem, potem kiedy stopniowo stawka się rozciąga przyspieszamy i wreszcie zaczynamy biec. Linię startu przekraczamy już w swoim tempie.

Trasa.

Biegnie się świetnie - czuję że to dobry dzień. Magda też daje mi znać, że biegnie jej się dobrze. Początkowo nie zwracam uwagi na otoczenie, biegnie mnóstwo osób - stawka się ustawia, jedni nas wyprzedzają inni zostają za nami. Część biegnie szybko do przodu, ale są i osoby które już na pierwszym kilometrze zmieniają bieg w marsz. Koło 2 kilometra zauważamy starszą panią. To świetnie, że osoby starsze biegają i uczestniczą w masowych biegach ulicznych.

Biegniemy dalej, mniej więcej na 4-5 kilometrze jest górka. Ktoś kto biega górskie maratony powie - górka? jaka górka? Jednak jest - widać to dokładnie - większość wyraźnie zwalnia, niektórzy idą. Nasz cel jest utrzymać tempo. Jest ciężko. Pomaga wyznaczanie małych celów - do latarni, do zakrętu, do znaków - tutaj to prawie kończy się wzniesienie. Jeśli dobiegniemy do znaków będzie już łatwiej, a poza tym za moment będzie stanowisko z wodą. Wbiegamy na górę - spoglądam na zegarek - tempo utrzymane. Uśmiechamy się do siebie - jest dobrze - pierwszy cel osiągnięty. Górka nas nie spowolniła!

Niestety pojawia się przykry ból pod kolanem, jakieś napięcie, naciągnięcie - rozprasza mnie. Teraz jest delikatnie z górki - muszę wyrównać oddech po podbiegu i choć na moment odciążyć kolano. Dać mu odpocząć... Następny kilometr upływa mi właśnie na tym, wyrównywanie oddechu, "leczenie" kolana lub raczej tego co zaczęło boleć. Pojawia się dodatkowy efekt, który przypomina mi o cukrzycy. Wewnętrzne rozedrganie...
Czyżby spadek glikemii? Chyba nie możliwe - przed startem było 130mg/dL jestem na
6 kilometrze - czas wcale nie najlepszy - szybka kalkulacja. Wychodzi mi, że to mało prawdopodobne. Może to efekt zdenerwowania kolanem. Na wszelki wypadek nie przyspieszam mimo, że Magda namawia mnie na zwiększenie tempa i popracowanie na lepszy czas. Wszystko mija dopiero na 7 kilometrze.

Przyspieszamy. Na 8 kilometrze duże górka - tym razem zbiegamy w dół. Zgodnie z wcześniejszymi założeniami nie zwalniamy - rozciągamy krok, i biegniemy w dół tak szybko jak się tylko da. Potem okaże się że to był najszybszy kilometr! Mijamy wiele osób, które skracają krok i przez to mocno zwalniają. Z doświadczenia już wiem, że na takich odcinkach bardziej męczy spowalnianie biegu niż, bieg w tempie jaki dyktuje teren. Jesteśmy na dole. Jeszcze tylko zakręt i ostatnia prosta - ostatni kilometr.

Odbiegamy kilkaset metrów od zakrętu. Jedyna na czym jestem skupiony to wiadukt przede mną - zaraz za nim jest meta. Tylko to widzę - to mój cel. Zmęczenie daje znać o sobie, ale kiedy skupiam uwagę na widocznej już mecie, nie czuję napiętych ud, bolących łydek. Biegnę.... W skupieniu przeszkadza tylko coraz głośniejszy dźwięk karetki, na pewno tuż, tuż za plecami, rozglądam się, zbiegam na bok. Pogotowie mija mnie i kilkoro innych biegaczy skręca zaraz przed nami i zatrzymuje się na przystanku. Siłą rzeczy zwalniam, odwracam głowę. Na przystanku leży jeden z biegaczy lub biegaczek. Posta owinięta w koc termiczny, koło niej krzątają się lekarze. Ciarki przebiegają po plecach. Biegnę jednak dalej. Nie przydam się tutaj w żaden sposób. Przyspieszam... Mijam kolejne osoby - aż dziw bierze skąd człowiek bierze takie pokłady energii przed metą. Jest minąłem linię mety - już po wszystkim. Powoli razem z całą masą zmęczonych lecz szczęśliwych biegaczy przesuwamy się do przodu po pamiątkowe medale.

Mamy już medale i wodę - teraz musimy odnaleźć naszego synka. Miał nam kibicować razem z dziadkami na mecie. Na pewno gdzieś tutaj jest. Rozglądamy się uważnie. Jest malec u dziadka na rękach również nas zobaczył i macha do nas łapkami. Dochodzimy do niego - przytula nas i woła - mama tata wygraliście... to niesamowite - łzy same napływają do oczu - właśnie po to warto było biec te 10 kilometrów.

Atmosfera.

Jest coś niesamowitego w biegach masowych. Pozytywne wibracje, uśmiechnięci ludzie, poczucie przynależności do grupy ludzi, którzy mimo wielu różnic, odmienności poglądów, wyznania, koloru, pochodzenie zjawiają się na starcie i biegną razem. Nic innego nie ma znaczenia - ważna jest tylko idea biegania, robienia razem tego co wszyscy kochamy - bieg.

Na trasie pojawiają się uśmiechnięci kibice. Część to osoby które specjalnie wybrały się na trasę biegu by nam wszystkim kibicować, inni to przypadkowi przechodnie cierpliwie czekający, kilkunastotysięczny, niekończący się tłum przebiegnie. Wszyscy jednak życzliwi, uśmiechnięci, zagrzewający nas do biegu i większego wysiłku. Mijamy wile osób z małymi dziećmi, które przyszły popatrzeć i kibicować pasjonatom biegania. Wspaniałe jest to, że rodzice uczą swoje pociechy tak pozytywnych odruchów jak ciepłe kibicowanie amatorom na trasie biegów. Kto wie może za kilka lat na trasach biegów ulicznych będzie nam kibicowało znacznie więcej osób niż teraz.
Choć doping wspaniały to trudno porównywać go z tłumami kibiców jakie przybywają na trasy takich biegów jak choćby maraton w Nowym Jorku.

Organizatorzy nie zawiedli. Duże przedsięwzięcie zorganizowane w naprawdę dobry sposób. Łatwość poruszania się, dobre zabezpieczenia trasy, wolontariusze pomocni we wszystkim z czym biegacze się do nich zwracali. Brawo! Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej.

Po biegu.

Jesteśmy w domu z bliskimi. Kibicowali nam rodzice, nasz synek i ciocia. Czujemy się zmęczeni, ale jakże szczęśliwi. Odbieramy gratulacje, rozmawiamy o biegu, opowiadamy. Udało się nam przebiec odrobinę powyżej godziny. Ponieważ ostatni kilometr biegliśmy osobno nasze czasy nieco się różnią. Magda przebiegła dystans
w 1 godzinę 4 minuty 6 sekund, ja w 1 godzinę 4 minuty 36 sekund. Jesteśmy zadowoleni. Kiedy powstał pomysł wzięcia udziału w tym biegu zakładaliśmy, że przebiegniemy
te 10 kilometrów w godzinę i 15 - 20 minut. Udało nam się w godzinę i 4 minuty to spora różnica i dowód na to, że biegając regularnie nasza forma podnosi się, zwiększa się wydajność organizmu a co za tym idzie jesteśmy zdrowsi.

Już teraz myślimy o starcie w przyszłorocznym biegu Biegnij Warszawo. Tym razem jednak wynik koniecznie poniżej godziny. Może 50 minut. Do zobaczenia w przyszłym roku na trasie biegu.

6 paź 2012

Jesienne śniadanie - Mleczna zupa dyniowa z grzanką

Mleczna zupa dyniowa
Jutro start w Biegnij Warszawo, a więc dzisiaj czas na węglowodany w podwyższonej dawce.
Dwa dni temu Kajetan z przedszkola przytargał małą dynię. Dzieciaki były z wycieczką na farmie na której hodowane są dynie. Skoro zatem znalazł się już u nas w domu powycieczkowy prezent w postaci pięknej pomarańczowej dyni należało coś z tym zrobić. Przypomniały mi się jesienne śniadania u mojej babci z dyni właśnie. Zupa mleczna z dyni - kiedy przypominam sobie ten słodkawy smak babcinej zupy moje wspomnienia wędrują daleko do dziecięcych lat. Mimo upływu lat doskonale pamiętam ten prosty ale wspaniały przepis.

Wartości odżywcze:
1 porcja czyli około 200ml zupy + grznaka 60g
Energia [kcal]: 302
Węglowodany [g]: 58 - 6 WW (sama zupa mleczna bez grzanki około 33 3WW)

Składniki:
Dwie i pół porcji (nietypowo, ale tak u nas wychodzi - dwie dorosłe osoby i 4-ro letek)

300g dyni obranej
1/2 litra mleka 2%
3 morele suszone
1/2 łyżki masła
180g pieczywa
kurkuma
1 łyżka płaska cukru brzozowego (ksylitol)
rodzynki do dekoracji

Sposób przygotowania:

Mleko wlać do garnka (najlepiej odrobinę większego bo będzie nam potrzebne troszkę miejsca). Obieramy dynie ze skórki, kroimy w kostkę 1-1,5cm. Do mleka dodajemy dynie i morele i gotujemy, aż kawałki rozgotują się. W międzyczasie dodajemy masło i odrobinę kurkumy. Kurkumy dodajemy odrobinę tak by zupa miała ładniejszy kolor. Jeśli lubimy słodsze zupy mleczne dodajmy 1 łyżkę cukru brzosowego*. Kiedy dynia zacznie być miękka tak by łatwo móc przekroić ją łyżką, zmniejszamy ogień i całość miksujemy blenderem aż uzyskamy jednolitą, kremową masę.

Zupę mamy gotową. Znakomitym dodatkiem do niej jest grzanka. Ja przygotowałem grzenki z pieczywa żytniego z dodatkiem wędzonych śliwek. Grzanki przygotowujemy na patelni na dobrej oliwie z odrobiną soli.

Melczną zupę dyniową podajemy z kilkoma rodzynkami i grzanką. Możemy również dodać na konieć odrobinę śmietany - kleks do dekoracji. Najlepiej nadaje się do tego gęsta kwaśna śmietana, która wspaniale kontrastuje ze słodkim smakiem zupy.

* Ksylitol to naturalny cukier brzozowy w konsystencji przypominający zwykły biały cukier. Ma jednak o wiele niższy IG. Jest również mniej słodki niż biały cukier. Zawiera około 75% mniej węglowodanów niż zwykły cukier. Cukier brzozowy ma wiele zalet i wnosi wiele dobrego do naszej diety w przeciwieństwie do białego cukru. Ma bardzo przyjemny zapach, a potrawy nim dosładzane zyskuja ciekawy, nieco waniliowy zapach.

4 paź 2012

Choroba, antybiotyk i treningi czyli Biegnij Warszawo
w przygotowaniach - treningi 39 i 40

Ostatnio kilka razy wspominałem o małych infekcjach. W końcu jednak rozwinęły się one w normalną regularną chorobę w której nie obyło się bez antybiotyku. Choroba, która była mi zupełnie nie na rękę. W niedzielę start, a leżenie w domu z baterią lekarstw nie dodaje ani siły ani formy. Bieganie zatem ograniczyłem do niezbędnego minimum, lecz nie mogłem zrezygnować zupełnie. Po pierwsze, bo start w Biegnij Warszawo byłby zupełnym koszmarem, po drugie, bo leżenie bezczynnie w domu przyprawia mnie o ból glowy. Bieganie stało się dla mnie czymś, czego brakuje mi nawet w dni regularnych przerw regeneracyjnych - czy to już uzależnienie?

W trakcie choroby odbyłem zatem dwa biegi 10km i 5,7km. Udało mi się ustawić je
w taki sposób, że między ostatnim biegiem a jutrzejszym startem mam dwa dni przerwy na regenrację. Antybiotyk odstawiony wczoraj inne leki również a więc nerki maja chwilę na oczyszczenie się by w niedziele nie musiały działać pod dużym obciążeniem.

Ciężki był bieg na 10km. Antybiotyk i paracetamol oraz podwyższona temperatura zrobiły swoje. Tutaj ostrzeżenie - każdy kto chce biec po lekarstwach zawierających robi to na własne ryzyko. Nerki obciążone paracetamolem mogą odmówić posłuszeństwa w różnym stopniu. Może się to skończyć lekkim krwiomoczem i to pół biedy, ale może to również doprowadzić do ostrej niewydolności nerek, co znajdzie swój finał w szpitalu lub nawet na sali operacyjnej.

Przed i w trakcie treningów unikaj leków przeciwbulowych
w tym również tych zawierających paracetamol. Leki te bardzo obciążają nerki i mogą doprowadzić do poważnych powikłań,
a nawet do ciężkiej niewydolności lub uszkodzenia nerek. Zarzywając leki i podejmując wysiłek fizyczny robimy to na własne ryzyko. Trzeba o tym pamiętać i o wiele uważniej "słuchać" swojego organizmu niż podczas normalnych treningów.

Pamiętając zatem o tym wszystkim do "dychy" podszedłem bardzo spokojnie i, pomijając wszystko, rozsądnie. Przynajmniej na tyle na ile było to możliwe.

TRENING (39) 2.10.2012:

Dystans 10,2km  czas 1h, 5,56min  Średni czas na 1km: 6,26min

PRZED BIEGIEM:

Glikemia: 123mg/dL + 2WW (czekolada)

PO BIEGU:

Glikemia: 130mg/dL

Bieg nie należał do najłatwiejszych chociaż tempo nie wyszło wcale najgorzej. Osłabienie organizmu chorobą i lekami wymaga naprawdę sporego wysiłku i sięgnięcia do głębokich pokładów swojej motywacji by w cięższych momentach pobiec dalej. Niestety glikemia po biegu okazała się nieco wyższa niż wyjściowa ale przy infekcjach, lekach itp czasami cukry potrafia zaszaleć. Ten bieg odbił się też nieco na nerkach. Wieczorny i nocny ból okazał się dość absorbujący, by nie powiedzieć dotkliwy. Okazało się zatem, że odrobinę przesadziłem.

TRENING (40) 4.10.2012:

Dystans 5,7km  czas 36,42min  Średni czas na 1km: 6,20min

PRZED BIEGIEM:

Glikemia: 127mg/dL

PO BIEGU:

Glikemia: 87mg/dL

Delikatnie na starcie potem szybciej. Bardzo sprawnie, bez większego zmęczenia. Te 5 km było po tyo by jeszcze troszkę sie rozbiegać ale nie zmęczyć tak jak na poprzedniej "dziesiątce". Było lekko i przyjemnie. Był to również bieg na zmniejszonej dawce leków co dało się wyrażnie odczuć. Zuepłnie inaczej w kwestii wydolności niż poprzedni bieg.

Jedyne co traz pozostaje to dwa dni relaksu. Piątek i sobota bez biegania, bez leków, relaks i odpoczynek oraz troszkę bardziej węglowodanowo niż zwykle , a w niedziele start.