12 maj 2013

Kontuzja...


Miało być spokojnie, powoli i technicznie. Zakładałem, że przebiegnę 5 kilometrów po bieżni, w bardzo spokojnym tempie, głównie zwracając uwagę na techniczne aspekty biegania. Ustawienie stopy, lądowanie na "palcach", wydłużanie kroku. Przez pierwsze 2 km wszystko było w zupełnym porządku. Potem miała być sesja rozciągania. Była!.

Zacząłem biec dalej i po niespełna kilometrze coś złego zaczęło dziać się z lewą łydką. Coś w rodzaju skurczu, ale nie do końca – podejrzane napięcie, coś na kształt ściągnięcia mięśnia. Początkowo towarzyszył temu spory dyskomfort, ale nic poza tym. Tak dobiegłem do 3 kilometra.

Jeszcze bardziej zwolniłem i podjąłem decyzję, że sporubóję "rozchodzić" łydkę... po paruset metrach poczułem ból. Noga zaczęła boleć! Przeszedłem do marszu. Kolejne 200 metrów i wszystko było już jasne. Na dzisiaj koniec! Tego dnia już nie pobiegam. Problemem stało się również chodzenie. Ból był tak silny i dotkliwy, że każdy krok i przeniesienie ciężaru na lewą nogę kończyło się ratowaniem się przed upadkiem. Wystraszyłem się, bo jeszcze coś takiego mnie nie spotkało. Owszem ból w kolanie, zmęczenie – ale nie tak potworny ból. 

Szczęśliwie od domu w którym mieszkam do bieżni jest kilkadziesiąt metrów. Wydawało mi się jednak, że nigdy nie dotrę do mieszkania. Nawet na parter musiałem wjechać windom! Usiadłem – przez dłuższy czas odpoczywałem. 

Kiedy ochłonąłem wziąłem przysznic i zacząłem zastanawiać się nad tym co zrobić z łydką. Wybór padł na żel, który ma zadanie rozgrzewać mięsień, potem go chłodzić, a przy tym wszystkim  leczyć. Długo wcieranie połączone z masażem, wieczorem zaczął dawać pierwsze efekty. Ból nie był już tak bardzo dotkliwy – chodzić jednak nie mogłem nadal.
Na dobranoc zaaplikowany został żel o działaniu przeciwbólowym – tak bym mógł spokojnie przespać noc. Szybko jednak okazało się, że nie będzie to wcale takie proste. Każda zmiana pozycji i poruszanie nogą powodowało dotkliwy ból i przebudzenie.

Rano powtórka z masażu i żelu leczniczego – tak właśnie minął dzień następny. Masaże, oszczędzanie nogi, żel i środki przeciwbólowe na zmianę.

Po dwóch dniach, choć chodzenie nadal nie było proste i bezbolesne, a mnie roznosiła energia i wściekłość na zaistniałą sytuację postanowiłem ponownie rozruszać nogę. Tym razem miał to być nordic walking – zakładany dystans 3km. Szło się świetnie, bolało ale musiałem jakoś pozbyć się frustracji. Przeszedłem 6km! Po powrocie okazało się, że z nogą jest lepiej niż mógłbym się spodziewać. Ciągle bolała, ale mogłem się poruszać, co prawda nadal potrzebowałem czegoś czego mógłbym się złapać kiedy niefortunnie stąpne – ale wreszcie mogłem się poruszać.

Weekend to kolejne dni odpoczynku dla nogi, masaże, maści i żele. W niedzielę być może kolejny nordic walking... Wszystko jednak zależy od kondycji łydki po kontuzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz