15 cze 2013

Próba biegowa - nie jest najlepiej...

Dziś zdecydowałem się na pierwsze bieganie od momentu kontuzji. Ciekawe choć nie wesołe doświadczenie. Niestety nie jest najlepiej i to wcale nie kwestia kondycji, przerwy w bieganiu czy tym podobnych... Długotrwała, bolesna kontuzja spowodowała konieczność chodzenia z kulą – to z kolei wymusza inne stawianie nogi. Takie nienaturalne stąpanie powoduje to, że noga przyzwyczaja się do nowej pozycji i zmuszenie jej do normalnej biegowej pracy nie jest wcale proste.

Pierwsze z dzisiejszych doświadczeń – całkiem nowe dla mnie – to strach przed bólem. Uczucie nowe bo w przeszłości nawet po bardzo ciężkich i bolesnych wypadkach przy okazji kolarstwa górskiego nigdy nie miałem problemu z powrotami. Tym razem jest inaczej. Czyżby to dorosłość dała znać o sobie? Tego nie wiem ale wiem, że bojąc się bólu usztywniam nogę przy bieganiu, a to dobrze niestety nie robi. Bieganie robi się przez to trudne i bardzo nie zgrabne, ląduję przez to na piętę i funduję nodze dodatkowy stres...

Przebyłem dzisiaj 1,5 km. Najpierw rozgrzewkowo 250m marsz, potem 250m trucht w zawrotnym tempie 8min/km i takie 3 powtórzenia. Wszystko na mięciutkiej, lekkoatletycznej bieżni. Przy trzecim powtórzeniu, mięśnie dały znać o sobie. Łydka zaczęła pobolewać, a przez usztywnianie nogi również pojawił się dyskomfort w kostce. Był to jawny sygnał, żeby zrobić marszowe kółko i wrócić do domu.

Bardzo poważnie zacząłem się zastanawiać nad maratonem w tym roku. Z tego co widzę i czuję niestety wynika, że odpoczynek od biegania potrwa jeszcze kolejne 2-3 tygodnie, a potem wracanie do formy zajmie przynajmniej kolejne 4 tygodnie. Daje to w sumie prawie 2 miesiące w czasie których według planu treningowego powinienem biegać już dystanse 20 - 32 kilometrów jednorazowo. Tymczasem ja będę dopiero wracał do biegania. Z moich obliczeń wynika, że nawet gdyby wszystko poszło idealnie zgodnie z planem na przygotowania do maratonu pozostałoby mi około 2 miesięcy – mało! Niestety mało, a ponieważ będzie to mój debiut na tym dystansie nie mogę sobie pozwolić strategię w stylu "jakoś to będzie".

Plan na najbliższe tygodnie – nordicwalking, ćwiczenia usprawniające i może coś bardziej obciążającego na redukcję masy. Niestety nastrój na weekend spaprany aż miło... wiele pytań – mało odpowiedzi...

22 maj 2013

Zupełnie jak na lekcji W-F

Cóż z powodu kontuzji pasma biodrowo-piszczelowego, wszystkie najbliższe starty odwołane. Najbliższe i te dalsze niestety również, bo nawet kiedy noga już wydobrzeje, będę potrzebował czasu na rozbieganie połączone z rehabilitacją i wzmacnianiem osłabionej nogi. Najbliższy start miał być w nadchodzącą niedzielę w Łodzi. Niestety ciągle chodzę o kuli więc o starcie nie ma nawet co marzyć. Pakiet startowy jednak odbiorę. Będzie to pierwszy pakiet bez medalu za ukończenie. Trochę smutno, ale co począć... takie życie!

W czerwcu miałem biegać nocny półmaraton we Wrocławiu. Mimo iż zostało do tego startu jeszcze miesiąc czasu, to racjonalnie myśląc wiem, że nic z tego nie wyjdzie. Start odbędzie się w momencie kiedy ja będę próbował się rozbiegać. Poza tym po takiej przerwie osłabiona noga nie wytrzyma dystansu na 21K.

Dzisiaj mimo dalszego bólu, pierwsza sesja ćwiczeń. Czułem się jak na zajęciach W-F w szkole podstawowej. Nóżka do góry, nóżka w bok, stawanie na palcach i inne takie. Mimo, że noga ciągle boli trzeba powoli zaczynać rehabilitację i usprawnianie mięśni i stawów. Po sesji noga ciągnie bardziej  ale nie tego złego co by na dobre nie wyszło. Zatem mam nadzieję, że najbliższe tygodnie z ćwiczeniami przyniosą pożądane efekty i szybko wrócę do formy.

Nie bieganie ma jednak również wymiar czysto mentalny. To, że nie mogę iść pobiegać powoduje u mnie nie najlepsze samopoczucie i kiepski humor. Staram się szukać sobie zajęć, ale nic nie zastąpi przebiegniętej wieczorkiem dychy!

12 maj 2013

Po Wrocławiu tylko nocą

Mimo rozwalonej nogi zapisałem się razem z moją partnerką na półmaraton Wrocławski. Impreza zapowiada się niebanalnie i niezmiernie ciekawie. Półmaraton we Wrocławiu odbędzie się bowiem w nocy! Start o 20.00 i biegniemy przez wspaniale oświetlony, przepiękny Wrocław. Będzie to dla nas bieg debiutów :) Dla mnie – pierwszy raz w tym mieście. Od jakiegoś czasu chcieliśmy pojechać i pozwiedzać to niesamowite miasto – teraz będzie okazja i obejrzeć je w szczególnej nocnej atmosferze i pobiegać po nim. Dla Magdy będzie to debiut w półmaratonie. Do tej pory jej udziałem były biegi na 10 kilometrów. Teraz udało mi się namówić ją do sporo cięższego i bardziej wymagającego startu.

Do biegu pozostało 40 dni. Biorąc pod uwagę awarię mojej nogi rekordów nie będzie, życiówek również i najprawdopodobniej mój wynik z połówki Warszawskiej 2:24 pozostanie wynikiem życiowym przynajmniej do następnego razu.

Jednak bieg ten ma być świetną zabawą na wyjeździe i wstępem do biegania w innych miejscach niż Warszawa i Łódź.

Zimno - ciepło, czyli trzeba wiedzieć kiedy
odpuścić by nie musieć się poddać

Brzmi jak nazwa dziecięcej zabawy ale niestety jest wręcz przeciwnie. Z zabawą nie ma to nic wspólnego! To kłopotów z nogą ciąg dalszy. Dzisiaj seria 4 lodowatych okładów oraz 4 ogrzewania. Zabieg, który ma na celu aktywować krążenie krwi w kontuzjowanym miejscu, a tym samym przyspieszyć gojenie. Doskwiera mi brak biegania, ale cóż zrobić. Zrezygnowałem również z nordic walkingu. Nie chce niepotrzebnie obciążać tej nogi. Najpierw chcę ją możliwie jak najszybciej doprowadzić do stanu używalności – następnie przejdziemy do powolnych treningów...

Nie mam jednak wyjścia – jeśli chcę biegać dalej i to w miarę niedługo to nie mam zupełnie wyjścia. Muszę się powstrzymać od nadwyrężania kontuzjowanego miejsca. Często bywa tak, że chcąc pokonać, słabość, los i kontuzję biegamy dalej lub przynajmniej ćwiczymy by się "nie dać". W sporcie niestety trzeba wiedzieć kiedy cisnąć do przodu ze wszystkich sił, ale trzeba również wiedzieć kiedy odpuści, by nie musieć się potem poddawać! Tego wam życzę, byście wiedzieli kiedy trzeba odpuścić i nie mylili tego z poddawaniem się.

Kontuzja...


Miało być spokojnie, powoli i technicznie. Zakładałem, że przebiegnę 5 kilometrów po bieżni, w bardzo spokojnym tempie, głównie zwracając uwagę na techniczne aspekty biegania. Ustawienie stopy, lądowanie na "palcach", wydłużanie kroku. Przez pierwsze 2 km wszystko było w zupełnym porządku. Potem miała być sesja rozciągania. Była!.

Zacząłem biec dalej i po niespełna kilometrze coś złego zaczęło dziać się z lewą łydką. Coś w rodzaju skurczu, ale nie do końca – podejrzane napięcie, coś na kształt ściągnięcia mięśnia. Początkowo towarzyszył temu spory dyskomfort, ale nic poza tym. Tak dobiegłem do 3 kilometra.

Jeszcze bardziej zwolniłem i podjąłem decyzję, że sporubóję "rozchodzić" łydkę... po paruset metrach poczułem ból. Noga zaczęła boleć! Przeszedłem do marszu. Kolejne 200 metrów i wszystko było już jasne. Na dzisiaj koniec! Tego dnia już nie pobiegam. Problemem stało się również chodzenie. Ból był tak silny i dotkliwy, że każdy krok i przeniesienie ciężaru na lewą nogę kończyło się ratowaniem się przed upadkiem. Wystraszyłem się, bo jeszcze coś takiego mnie nie spotkało. Owszem ból w kolanie, zmęczenie – ale nie tak potworny ból. 

Szczęśliwie od domu w którym mieszkam do bieżni jest kilkadziesiąt metrów. Wydawało mi się jednak, że nigdy nie dotrę do mieszkania. Nawet na parter musiałem wjechać windom! Usiadłem – przez dłuższy czas odpoczywałem. 

Kiedy ochłonąłem wziąłem przysznic i zacząłem zastanawiać się nad tym co zrobić z łydką. Wybór padł na żel, który ma zadanie rozgrzewać mięsień, potem go chłodzić, a przy tym wszystkim  leczyć. Długo wcieranie połączone z masażem, wieczorem zaczął dawać pierwsze efekty. Ból nie był już tak bardzo dotkliwy – chodzić jednak nie mogłem nadal.
Na dobranoc zaaplikowany został żel o działaniu przeciwbólowym – tak bym mógł spokojnie przespać noc. Szybko jednak okazało się, że nie będzie to wcale takie proste. Każda zmiana pozycji i poruszanie nogą powodowało dotkliwy ból i przebudzenie.

Rano powtórka z masażu i żelu leczniczego – tak właśnie minął dzień następny. Masaże, oszczędzanie nogi, żel i środki przeciwbólowe na zmianę.

Po dwóch dniach, choć chodzenie nadal nie było proste i bezbolesne, a mnie roznosiła energia i wściekłość na zaistniałą sytuację postanowiłem ponownie rozruszać nogę. Tym razem miał to być nordic walking – zakładany dystans 3km. Szło się świetnie, bolało ale musiałem jakoś pozbyć się frustracji. Przeszedłem 6km! Po powrocie okazało się, że z nogą jest lepiej niż mógłbym się spodziewać. Ciągle bolała, ale mogłem się poruszać, co prawda nadal potrzebowałem czegoś czego mógłbym się złapać kiedy niefortunnie stąpne – ale wreszcie mogłem się poruszać.

Weekend to kolejne dni odpoczynku dla nogi, masaże, maści i żele. W niedzielę być może kolejny nordic walking... Wszystko jednak zależy od kondycji łydki po kontuzji.

7 maj 2013

Dwa tygodnie - 74K

Od ostatniego biegu na 10K nie miałem okazji lub raczej czasu pisać na blogu. Zatem małe podsumowanie ostatnich 2 tygodni. Biegałem, biegałem biegałem... Każdą wolną chwilę starałem się poświęcić na bieganie, a chwil tych nie było za dużo. Dlatego niektóre biegi odbyły się już naprawdę bardzo późno w nocy. Tak tak – były biegi, które kończyły się okolicach północy.

W trakcie majówki z nie najlepszą pogodą, również biegałem - tym razem na wyjeździe! Długie zupełnie puste polne drogi, zero samochodów – totalna cisza i spokój, piękne widoki i śpiew ptaków. Wspaniale się tak biega, już nie mogę się doczekać następnego takiego razu.

Łącznie przez te dwa tygodnie przebiegłem 74,5 kilometra, z dobrymi cukrami. Nadal biegam w strefie tlenowej. Niektóre biegi są krótsza ale bardziej intensywne. Np 5 kilometrów z  przyspieszeniami do 5 min/km – 4 powtórzenia po 20-30 sekund.

Wyznaczam sobie już nowe cele i nowe biegi, ale o tym, a także o zaskoczeniach podczas wiejskiego biegania już niebawem...

24 kwi 2013

Orlen Warsaw Marathon 10K
Czyli pełen sukces z nutą niedosytu.

Najwyższy czas na relację z biegu na 10K podczas Orlen Warsaw Marathon. Już podczas odbierania numerów startowych, jak pisałem wcześniej, organizacja, miasteczko i biura zawodów robiły wrażenie. Tak było również podczas samych zawodów.

Na miejsce podwiózł nas mój ojciec, który zawsze nam kibicuje podczas biegów ulicznych. Samochód udało się zaparkować całkiem niedaleko od startu i meta zarazem. Po drodze mieliśmy jeszcze czas na małą rozgrzewkę. Wspaniałe są chwile kiedy w drodze na start spotyka się masy ludzi schodzących się na bieg z różnych stron i kierunków i gromadzących się w jednym celu. Wspólnie przebiec kawałek i dobrze się bawić.

Zastanawiałem się ostatnio nad fenomenem biegów ulicznych. Gromadzą tysiące ludzi, a przecież można by sobie pobiegać tak jak na co dzień. Każdy w swojej ulubionej okolicy, spokojnie bez pośpiechu. Jednak jest coś magicznego we wspólnym zbiorowym bieganiu. To trudne do opisania uczucie - to po prostu trzeba przeżyć. Choćby raz w życiu, przebiec jakiś dystans w takiej gromadzie.

Pobudka, była wcześnie. Potem szybki prysznic, śniadanko i szykowanie się do startu. Pierwszy dylemat jaki się pojawił to jak się ubrać. Poranek choć ładny był niestety całkiem chłodny. Na miejscu okazało się jednak, że w słońcu jest całkiem ciepło. Zatem szybkie ściąganie z siebie długiego rękawa i w samej koszulce biegowej udaliśmy się na start. Potem okazało się to idealną decyzją.
Tuż przed startem udajemy się jeszcze do TojToj raju – nie ma nic bardziej irytującego niż "potrzeba" w trakcie biegu. Od ostatniego biegania w Łodzi podczas, którego mój czas na 10K to godzina i 4 minuty, chodzi mi po głowie, żeby w końcu przełamać magiczną godzinę na tym dystansie. Mam wielką ochotę spróbować pobiec szybciej. Oznacza to poprawienie czasu o ponad 4 minuty – sporo.

Z Magdą ustalamy, że biegniemy moim tempem, a jeśli Magda nie da rady ja biegnę dalej i spotykamy się na mecie. Oczywiście zakładamy również odwrotny scenariusz. Odliczanie, strzał start. Ruszamy... Zaczynamy w tempie około 6.15 - 6.30 minut na kilometr. Tak ma wyglądać pierwszy kilometr ale już po pierwszych 500 metrach przyspieszamy i biegniemy około 6.10

Po kilometrze kolejne przyspieszenie – 5.30 - 5:55 i takie tempo chcę utrzymać do końca. Jest tylko mały problem na Tamce - górka dość długa i męcząca. Ale tam też trzymamy się dzielnie. Długi krok, wyrównany oddech i nie wiadomo kiedy jesteśmy już na samym szczycie. Teraz chwila oddechu – taki odpoczynek w trakcie biegu. Po drodze mijamy maratończyków biegnących w przeciwnym kierunku. Bijemy im brawo, dodajemy otuch okrzykami. Koło 4-5 kilometra widzę, że Magda powoli zwalnia, a może raczej nie przyspiesza - ja natomiast mam niesamowitą moc. Machamy do siebie i już wiem. Biegnę dalej sam. Puszczam do niej oko, wysyłam buziaka i przyspieszam. Niebawem 5 kilometr i wodopój. Dosłownie łyk wody i biegnę dalej.

Pierwszy, organizacyjna niedogodność w biegu na 10K to brak oznaczenia trasy co kilometr. Znacznik i pomiar jest tylko na 5 kilometrze i na mecie. To utrudnia orientację na trasie i utrudnia rozkładanie sił.
Co jakiś czas spoglądam na pomiar – idealnie trzymam tempo i czuję, że mam jeszcze spory zapas sił. Postanawiam ponownie odrobinę przyspieszyć. Biegnie mi się wspaniale. Na 6 - 7 kilometrze mijam wiele osób które zaczęły zbyt ostro i teraz przechodzą do marszu ze spuszczoną głową. Nie raz to widziałem wcześniej. Trzeba się uczyć, szacować swoje siły i planować wysiłek na trasie – choć oczywiście mogą się przytrafić momenty kiedy popełnimy błąd, lup wyznaczymy sobie zbyt ambitny cel.

Skręcam na most Świętokrzyski, już nie daleko do mety. Teraz tylko utrzymać tempo i będzie wspaniale. Zerkam na pomiar czasu – powinno się udać, a jeśli nie to niewiele przekroczę godzinę.
Przebiegam obok stadionu i jeszcze krótki podbieg (krótki ale odczuwam go dotkliwie przy tym tempie i po ponad 9 kilometrach). Ostatnia prosta - daje z siebie wszystko co mogę. Wyprzedzam kolejne osoby i wreszcie przebiegam linie mety! Zerkam na pomiar – 58:13!!! Udało się! Wspaniale! Jest wreszcie dycha poniżej godziny. Stoję przez moment w miejscu. Poprawiłem swój czas od ostatniego biegu o ponad 6 minut! Teraz pozostaje jeszcze poczekać na oficjalne wyniki. Oby nie były gorsze.

Kiedy jestem już w domu – przychodzi SMS od organizatorów. Oficjalny czas 58:11 a więc jeszcze lepiej :) Różnica już nie wielka – ale zawsze.

Słowo jednak jeszcze o organizacji. Impreza zorganizowana z wielkim rozmachem – telewizja, transmisje, a jednak kilka rzeczy nieco psuje obraz wspaniałej imprezy. Jednak najważniejszym problemem była niewystarczająca ilość wody na punkcie nawadniania na 5 kilometrze. Magda, która biegła za mną opowiadała, że kiedy dobiegli do wodopoju okazało się, że nie ma już wody! To po prostu niebywałe, tym bardziej, że podobny problem zgłaszali potem biegacze na 25 kilometrze maratonu. Czy naprawdę to takie problem zapewnić odrobinę wody – w końcu wszyscy zapłacili wpisowe. Przy takim rozmiarze imprezy to zwyczajnie wstyd dla organizatora. Drugą sprawą są sami wolontariusze. W 2 miejscach zdarzyło się że piesi przechodzili przez grupę biegnących i tych na 10K i tych biegnących maraton! Stwarza to wielkie zagrożenie i dal nich samych i dla uczestników zawodów – naraża na kontuzję lub wypadek. Na mojej drodze raptownie wyrosła kobieta na którą niestety wpadłem. Mam nadzieję, że to "spotkanie" nie było dla niej zbyt bolesne. Co mają do tego wolontariusze? Otóż mają. Rozstawieni na trasie – przy przejściach dla pieszych zwłaszcza, mają za zadanie chronić biegnących przed takimi zdarzeniami. Tym czasem oba przypadki zdarzyły się właśnie na przejściach dla pieszych, a wolontariusze patrzyli z głupimi minami cóż to za zamieszanie.

Bieg jednak był bardzo udany! Osobiście i jako przeżycie. Myślę, że w przyszłym roku wpiszę je do swojego kalendarza biegowego. Kto wie może nawet ten dłuższy dystans.