24 kwi 2013

Orlen Warsaw Marathon 10K
Czyli pełen sukces z nutą niedosytu.

Najwyższy czas na relację z biegu na 10K podczas Orlen Warsaw Marathon. Już podczas odbierania numerów startowych, jak pisałem wcześniej, organizacja, miasteczko i biura zawodów robiły wrażenie. Tak było również podczas samych zawodów.

Na miejsce podwiózł nas mój ojciec, który zawsze nam kibicuje podczas biegów ulicznych. Samochód udało się zaparkować całkiem niedaleko od startu i meta zarazem. Po drodze mieliśmy jeszcze czas na małą rozgrzewkę. Wspaniałe są chwile kiedy w drodze na start spotyka się masy ludzi schodzących się na bieg z różnych stron i kierunków i gromadzących się w jednym celu. Wspólnie przebiec kawałek i dobrze się bawić.

Zastanawiałem się ostatnio nad fenomenem biegów ulicznych. Gromadzą tysiące ludzi, a przecież można by sobie pobiegać tak jak na co dzień. Każdy w swojej ulubionej okolicy, spokojnie bez pośpiechu. Jednak jest coś magicznego we wspólnym zbiorowym bieganiu. To trudne do opisania uczucie - to po prostu trzeba przeżyć. Choćby raz w życiu, przebiec jakiś dystans w takiej gromadzie.

Pobudka, była wcześnie. Potem szybki prysznic, śniadanko i szykowanie się do startu. Pierwszy dylemat jaki się pojawił to jak się ubrać. Poranek choć ładny był niestety całkiem chłodny. Na miejscu okazało się jednak, że w słońcu jest całkiem ciepło. Zatem szybkie ściąganie z siebie długiego rękawa i w samej koszulce biegowej udaliśmy się na start. Potem okazało się to idealną decyzją.
Tuż przed startem udajemy się jeszcze do TojToj raju – nie ma nic bardziej irytującego niż "potrzeba" w trakcie biegu. Od ostatniego biegania w Łodzi podczas, którego mój czas na 10K to godzina i 4 minuty, chodzi mi po głowie, żeby w końcu przełamać magiczną godzinę na tym dystansie. Mam wielką ochotę spróbować pobiec szybciej. Oznacza to poprawienie czasu o ponad 4 minuty – sporo.

Z Magdą ustalamy, że biegniemy moim tempem, a jeśli Magda nie da rady ja biegnę dalej i spotykamy się na mecie. Oczywiście zakładamy również odwrotny scenariusz. Odliczanie, strzał start. Ruszamy... Zaczynamy w tempie około 6.15 - 6.30 minut na kilometr. Tak ma wyglądać pierwszy kilometr ale już po pierwszych 500 metrach przyspieszamy i biegniemy około 6.10

Po kilometrze kolejne przyspieszenie – 5.30 - 5:55 i takie tempo chcę utrzymać do końca. Jest tylko mały problem na Tamce - górka dość długa i męcząca. Ale tam też trzymamy się dzielnie. Długi krok, wyrównany oddech i nie wiadomo kiedy jesteśmy już na samym szczycie. Teraz chwila oddechu – taki odpoczynek w trakcie biegu. Po drodze mijamy maratończyków biegnących w przeciwnym kierunku. Bijemy im brawo, dodajemy otuch okrzykami. Koło 4-5 kilometra widzę, że Magda powoli zwalnia, a może raczej nie przyspiesza - ja natomiast mam niesamowitą moc. Machamy do siebie i już wiem. Biegnę dalej sam. Puszczam do niej oko, wysyłam buziaka i przyspieszam. Niebawem 5 kilometr i wodopój. Dosłownie łyk wody i biegnę dalej.

Pierwszy, organizacyjna niedogodność w biegu na 10K to brak oznaczenia trasy co kilometr. Znacznik i pomiar jest tylko na 5 kilometrze i na mecie. To utrudnia orientację na trasie i utrudnia rozkładanie sił.
Co jakiś czas spoglądam na pomiar – idealnie trzymam tempo i czuję, że mam jeszcze spory zapas sił. Postanawiam ponownie odrobinę przyspieszyć. Biegnie mi się wspaniale. Na 6 - 7 kilometrze mijam wiele osób które zaczęły zbyt ostro i teraz przechodzą do marszu ze spuszczoną głową. Nie raz to widziałem wcześniej. Trzeba się uczyć, szacować swoje siły i planować wysiłek na trasie – choć oczywiście mogą się przytrafić momenty kiedy popełnimy błąd, lup wyznaczymy sobie zbyt ambitny cel.

Skręcam na most Świętokrzyski, już nie daleko do mety. Teraz tylko utrzymać tempo i będzie wspaniale. Zerkam na pomiar czasu – powinno się udać, a jeśli nie to niewiele przekroczę godzinę.
Przebiegam obok stadionu i jeszcze krótki podbieg (krótki ale odczuwam go dotkliwie przy tym tempie i po ponad 9 kilometrach). Ostatnia prosta - daje z siebie wszystko co mogę. Wyprzedzam kolejne osoby i wreszcie przebiegam linie mety! Zerkam na pomiar – 58:13!!! Udało się! Wspaniale! Jest wreszcie dycha poniżej godziny. Stoję przez moment w miejscu. Poprawiłem swój czas od ostatniego biegu o ponad 6 minut! Teraz pozostaje jeszcze poczekać na oficjalne wyniki. Oby nie były gorsze.

Kiedy jestem już w domu – przychodzi SMS od organizatorów. Oficjalny czas 58:11 a więc jeszcze lepiej :) Różnica już nie wielka – ale zawsze.

Słowo jednak jeszcze o organizacji. Impreza zorganizowana z wielkim rozmachem – telewizja, transmisje, a jednak kilka rzeczy nieco psuje obraz wspaniałej imprezy. Jednak najważniejszym problemem była niewystarczająca ilość wody na punkcie nawadniania na 5 kilometrze. Magda, która biegła za mną opowiadała, że kiedy dobiegli do wodopoju okazało się, że nie ma już wody! To po prostu niebywałe, tym bardziej, że podobny problem zgłaszali potem biegacze na 25 kilometrze maratonu. Czy naprawdę to takie problem zapewnić odrobinę wody – w końcu wszyscy zapłacili wpisowe. Przy takim rozmiarze imprezy to zwyczajnie wstyd dla organizatora. Drugą sprawą są sami wolontariusze. W 2 miejscach zdarzyło się że piesi przechodzili przez grupę biegnących i tych na 10K i tych biegnących maraton! Stwarza to wielkie zagrożenie i dal nich samych i dla uczestników zawodów – naraża na kontuzję lub wypadek. Na mojej drodze raptownie wyrosła kobieta na którą niestety wpadłem. Mam nadzieję, że to "spotkanie" nie było dla niej zbyt bolesne. Co mają do tego wolontariusze? Otóż mają. Rozstawieni na trasie – przy przejściach dla pieszych zwłaszcza, mają za zadanie chronić biegnących przed takimi zdarzeniami. Tym czasem oba przypadki zdarzyły się właśnie na przejściach dla pieszych, a wolontariusze patrzyli z głupimi minami cóż to za zamieszanie.

Bieg jednak był bardzo udany! Osobiście i jako przeżycie. Myślę, że w przyszłym roku wpiszę je do swojego kalendarza biegowego. Kto wie może nawet ten dłuższy dystans.

1 komentarz: