14 kwi 2013

Łódzka dycha

Rano kiedy otworzyłem oczy i zobaczyłem ledwo 5 stopni na termometrze i mokre chodniki zacząłem się w chaotyczny sposób obijać po ścianach. Miało być ciepło słonecznie i wyszło jak zawsze. Zimno i mokro. Ponieważ bieg miał zacząć się o 9, a mnie udało się zebrać w sobie dopiero w pół do ósmej nie było już czasu na śniadanka. Po drodze na star musiały wystarczyć dwie porcje glukozy czyli 2WW. Po drodze okazało się jeszcze, że nie zabrałem ze sobą dokumentów ani swoich ani od auta. Zacząłem sobie zatem układać już w głowie ewentualne usprawiedliwienia dla policji. Szczęśliwie obyło się bez kontroli. Niebawem parkujemy auto i zmierzamy na start odrobinę przeklinając pogodę i zimno.

Na starcie króciutka rozgrzewka, wizyta w toalecie i ustawiamy się w stosownej strefie czasowej. Ponieważ moja Magda jeszcze nie rozbiegana po zimie ustawiamy się na 1h i 5 minut. Czekamy na start, ludzi przybywa i mam wrażenie, że niestety mój pęcherz powodowany chłodem i wilgocią zaczyna dopominać się do łazienki. Do startu jednak jest już tak blisko, że decyduję się, że toalet będę szukał gdzieś po drodze.

Ruszamy - pierwsze dwa kilometry mijają szybko. Biegniemy równo próbując się rozgrzać, ale czuję, że natura wzywa! Po 2 kilometrze mijamy łódzką Atlas Arenę. Magdzie każę biec dalej w tempie a sam skręcam do toalety. Ponieważ stoją one kawałek od trasy, słyszę żartobliwe "o a Pan na skróty".
Wbiegam szybko do kabiny spędzam tam niezbędną chwilę. No właśnie "chwilę" tak mi się przynajmniej wydaje. Zaraz jednak przekonam się jak bardzo się mylę co do "chwili". Wybiegam i widzę 2 sanitariuszki na rowerach zamykające kolumnę biegaczy! Paniczna myśl "Co jest gdzie są wszyscy?" Biegnę zatem szalonym tempem żeby dogonić Magdę i zająć odpowiednie miejsce. Biegnę bardzo szybko - mijani biegacze patrzą się na mnie dość dziwnie bo wyglądam jak sprinter który zaplątał się między spacerowiczów :) Po chwili jestem obok Magdy. Wyrównuję oddech i już jest dobrze. Dogonienie zajęło mi około kilometra ponieważ za moment mijamy znacznik 3 kilometra.

Przez dłuższą chwilę biegniemy obok Pawła Maja - bosego biegacza z narodową flagą. Jest dość rozpoznawalną postacią na polskich biegach ulicznych. Ktoś z biegaczy pyta Pawła o buty. Paweł odpowiada, że dwa lata temu dostał buty na maratonie w Katowicach ale w nich nie biega, potem kolejne dostał w zeszłym roku właśnie w Łodzi na maratonie, ale jak mówi "nic z tego nie wyszło i dalej biega w swoich najwygodniejszych" - czyli boso. Wielki szacunek dla Pawła! Mam nadzieję, że jeszcze nie raz go spotkamy podczas biegów.

Biegniemy równym tempem do mety co raz bliżej, robi się również co raz cieplej. Koło 5 kilometra stawka zaczyna się męczyć - coraz więcej osób bardzo zmęczonych zmienia bieg na marsz lub wręcz przystaje. Cóż tak to jest kiedy źle oszacuje się swoje możliwości lub na początku gna się jak szalony nie będąc przygotowany na takie tempo. My biegniemy równym tempem w granicach 6:30 km/min chociaż moja pogoń za Magdą po toaletowej przygodzie dała mi tempo w granicach 4:50 km/min!

10 kilometrów minęło szybko. Wbiegamy do hali Atlas Areny przebiegamy przez metę. Jest! Założenie w zupełności zrealizowane 1 godzina 4 minuty 35 sekund! Jeszcze tylko odbieramy medale, przytulamy się, buziaczek i wracamy do domu na późne śniadanie gdzie czeka już nasz synek z dziadkami.

Wczoraj przy okazji odbierania numerów narzekałem na organizację imprezy. Nie było tak źle :) Jednak porównując kwestię organizacji, informacji, łatwości znajdowania różnych rzeczy, np do Półmaratonu Warszawskiego to myślę, że jest jeszcze coś do zrobienia w Łodzi. Jedno wiem napewno - to mój pierwszy start w Łodzi i na pewno nie ostatni! Zatem do zobaczenia w Łodzi w przyszłym roku, a może nawet jeszcze w tym na innym biegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz